Kiedyś nawet zostaliśmy tu zamknięci przez nadgorliwego pana portiera, ale nie o tym miałam pisać.
Istnieje w Teatrze Polskim miejsce, które zagina czasoprzestrzeń i łamie prawa fizyki.
Miejsce to funkcjonuje pod bardzo zmyłkową nazwą Czarnego Kota Rudego.
Nie dajcie się nabrać na łagodność nazwy - tam się dziwne rzeczy dzieją. Wchodzi człowiek na godzinkę, a wychodzi dnia następnego. I to w dodatku mocno rozchichotany lub nawet ze spłakanym makijażem podśpiewując pod nosem.
Wiem co piszę bo często CZESŁAWy dziwnym trafem po spektaklu, który zaczynał się o 19.00 na głównej scenie wychodzili grubo po północy z Kota zastanawiając się jak to się stało.
Tym razem zdaliśmy się na opatrzność, która powinna nas z teatru wypchnąć i skierować do domu w trybie natychmiastowym.
Nie przewidzieliśmy tylko, że w takim miejscu nasze chytre plany bycia odpowiedzialnym nie skutkują, a opatrzność przybrała postać aktora Michała Janickiego.
Aaa...nie ma już biletów? - stwierdził tenże i zadał nam pytanie:
To chcecie iść do domu?!?
Było w tym pytaniu tyle szczerego zdziwienia, niedowierzania i smutku, że poddaliśmy się szaleństwu i zasiedliśmy w kocim przedpokoju.
Świetna miescóweczka, naprawdę. A zrobiła się ekskluzywną lożą vipów, kiedy na sąsiednim krzesełku zasiadł z paczką orzeszków w dłoni, znany nam już z Teatru Kameralnego, przeuroczy Andrzej Zaorski.
Magiczne miejsce!
o czym donosi K.A.Owiec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Śmiało! Podziel się z nami swoją opinią :)